Hilfe o poranku

W wigilię miesięcznicy mojego przyjazdu do Szwajcarii nastąpiło dość krwawe chciałoby się rzec zderzenie z helwecką rzeczywistością.

A było tak....

Prowadziłam poranną dyskusją z moja Rodzicielką  na WhatsAppie na temat uprawy roślin balkonowych i między jednym a drugim zdaniem dostałam cenną poradę, że może należałoby te szczypiorki i pietruszki zahartować już. Nie zastanawiając się długo chwyciłam doniczki i ruszyłam na balkon. A tam zamiast sielankowej ciszy szwajcarskiego poranka, wrzask. Wrzask jakiego dawno już nie słyszałam. Można by pomyśleć, że umarłego by obudził. Umarłego może i tak, ale nie okolicznych mieszkańców.
Ktoś krzyczał Hilfe! Hilfe! I krzyczał w taki sposób, że nie miałam wątpliwości, że Hilfe potrzebuje. (Swoja drogą, dobrze, że krzyczał w Hochdeutsch, bo w dialekcie mogłabym nie zrozumieć.... :| )
Nie zastanawiając się długo wybiegłam w kapciach i odświętnych leginsach w złoty rzucik z mieszkania i pobiegłam na boisko szkolne skąd wrzask ten dochodził. Na betonie leżał chłopak, a obok niego rower. Pytam się więc, co się stało, a on, że boli. I w płacz.
Zaraz przybiegł z drugiej strony jakiś facet i zaczął się wypytywać co się stało i jak. Ja ze swojej strony zapobiegawczo od razu uprzedziłam, że ze mną dyskusja to tylko w Hochdeutsch, więc po tym jak zadzwonił po karetkę, wysłał mnie na obczajkę, kiedy ambulans przyjedzie i żeby ewentualnie kierować, gdzie ma zajechać, a sam został z chłopaczkiem.

Ambulans jechał....
I jechał ....
I jechał....

Aż gdzieś po ok. pół godziny zajechał.

W międzyczasie zaczęła się przerwa w szkole, dzieciory wyszły na boisko i zainteresowaniem oglądały zwijającego się z bólu kolegę. Nauczycielka (tak przynajmniej mi się wydaje...), powiedziała im co prawda, żeby się nie gapiły, bo jemu to nie pomoże, ale oprócz tego, nie było żadnych większych akcji ze strony grona pedagogicznego.

Ze strony lokalsów też w granicach nienarzucającej się pomocy graniczącej z obojętnością. Szkoła znajduje się w centrum wsi, obok stacji kolejowej i sklepu, ale z szybką pomocą ruszył tylko ten facet, który przybiegł chwilę po mnie. Po może 10 minutach przyjechała jeszcze jakaś kobieta w mocno średnim wieku, bo powiedziała, że brała właśnie prysznic i usłyszała te krzyki, ale trochę jej zajęło zanim się ubrała. I to był chyba największy przejaw empatii.

Trochę mnie ta historia przeraziła, zwłaszcza, że sama stałam się jej uczestnikiem.
Słyszałam już wiele razy o tego typu zachowaniach tutaj, ale inaczej jest słyszeć, a inaczej to przeżyć. Mój szok jest tym większy, że przecież chodzi o dziecko (13-latek z prawdopodobnie złamaną nogą to wciąż jeszcze dziecko).

Zimny szwajcarski chów objawił się po raz pierwszy. 
 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityczne rozważania z pociągu

(Nie) pierwsze wrażenia