(Nie) pierwsze wrażenia

- No i jak Ci się tam mieszka?
- Przyzwyczaiłaś się już?
- Dużo zwiedzasz?
- Ty znasz przecież niemiecki, to dla Ciebie taka Szwajcaria to żaden problem! 

A w domyśle jeszcze - na pewno zarabiasz teraz miliony złotych monet/ jesz na śniadanie szwajcarski ser, na obiad fondue, a potem jeszcze obowiązkowo czekoladową pralinkę. Widok z okien na Alpy i dźwięki dzwonków zawieszonych na szyjach fioletowych krów.

Gdybym za każdym razem, gdy słyszę taką opinię dostawała 1 franka,  byłabym już całkiem majętną kobietą. Ilość stereotypów czy może raczej fantazji na temat życia w tym alpejskim kraju jest w Polsce tak duża, że ciągle nie mogę wyjść z podziwu i prawie za każdym razem muszę coś prostować. Zapewne wychodzę przy tym trochę na malkontenta, ale takie jest życie, moi Drodzy. A życie w Szwajcarii szybko pozbawia nas różowych okularów.

Moja przygoda ze Szwajcarią zaczęła się grubo ponad dwa lata temu, kiedy jako żądna karier, sławy i zaszczytów pracowniczka korporacji przyjechałam tu w delegację. Kraj ten był takim moim małym turystycznym marzeniem, ale ze względu na wysokie ceny, zapewne ciężko byłoby mi zorganizować sobie samodzielnie dłuższą wyprawę. A tu proszę, los się do mnie uśmiechnął i zesłał mnie w interesach na szwajcarską wieś. Z tych kilku jesiennych tygodni pamiętam do dziś oczywiście horrendalne ceny - np. po przeanalizowaniu cen biletów na pociąg z Bazylei do Genewy okazało się, że taniej byłoby polecieć samolotem z Krakowa do Genewy, wszechobecne bogactwo przejawiające się zarówno w wystawach sklepów jubilerskich, jak i luksusowych samochodach oraz zaskakująco dużą ilość żołnierzy na dworcach.

Los spłatał mi takiego figla, że w późniejszym czasie w Szwajcarii bywałam bardzo często, w zupełnie prywatnych sprawach, i wtedy mogłam przyjrzeć trochę z boku życiu tutaj. Dlaczego z boku? Ano dlatego, że szybko okazało się, że pomimo nie najgorszej znajomości niemieckiego znad Odry i Renu, w Szwajcarii funkcjonuje jego zupełnie inna odmiana (albo raczej odmiany) i najzwyczajniej w świecie nie rozumiem co się do mnie mówi.

Tak, był to moment mojego osobistego lingwistycznego upadku. Takie chwile w których złość miesza się z bezsilnością, a frustracja osiąga szczyty szwajcarskich Alp. Serio. Jest to coś, co trudno wytłumaczyć komuś, kto na Szwajcarię patrzy z polskiej perspektywy, a styczność z niemieckim miał może w gimnazjum, a możne tylko w niemieckich filmach klasy B. W Polsce kiedy mówisz dialekt, to myślisz o nim, jak o folklorze lokalnych społeczności. Widzisz górala w telewizorze, co opowie o ceprach i dutkach, albo pośmiejesz się ze śląskiej gwary w kabarecie i w sumie tyle. W większości przypadków niezależnie od tego, czy mieszkasz w Rzeszowie, czy w Krakowie, czy w Gorzowie Wielkopolskim, jesteś w stanie dogadać się z ekspedientką w sklepie spożywczym i kierowcą PKS-u. W Szwajcarii każdy kanton ma swoja odmianę niemieckiego, czyli swój dialekt. Ktoś, kto mieszka w Zurychu, mówi inaczej, niż ktoś, kto mieszka w Bernie. Co ciekawe, są takie dialekty, których nawet rodowici Szwajcarzy z innych regionów nie potrafią całkiem zrozumieć.

I teraz wchodzę ja, cała na biało.
Albo raczej na zielono, bo tak właśnie się czułam wielokrotnie.  Mając nawet certyfikat z niemieckiego an C10 (chociaż wiadomo, że maksymalnie można mieć na C2), nie jest raczej możliwym porozumieć się w dialekcie. Nawet jeśli metodą dedukcji uda się coś wywnioskować, to zazwyczaj złapanie wątku rozmowy i nadążenie za nim uniemożliwia prowadzenie jakiejkolwiek konwersacji. A Szwajcarzy jak wiadomo, swoje dywagacje o podatkach, polityce i elektrowniach atomowych, prowadzą w swoim dialekcie. O ile w małym gronie 3-4 osobowym, jest szansa, że po zasygnalizowaniu ''To jest Dorota z Polski, i nie mówi jeszcze w Schwizerdütsch'', będziemy rozmawiać po normalnemu (czyli jak dla mnie w Hochdeutsch), to w większych grupach nie ma na to szans.

W takich sytuacjach jedyne co pozostało, to prowadzenie wnikliwych obserwacji, jak to w tej Szwajcarii jest i co to w ogóle są za ludzie? I myślę sobie, że trochę też o tym będzie ten blog. Ja ugryźć Szwajcarię od środka i co kryje się pod tą słodką czekoladową powłoką naszych wyobrażeń.

Dlatego też, kiedy ktoś mnie pyta ''No i jak tam jest?'', nie mogę powiedzieć jeszcze w zasadzie nic nowego ponad to, co już wiem. Ponad te informacje, które zdobyłam podczas moich dłuższych i krótszych wizyt. Tym być może różnię się od osób, które przyjeżdżają do Szwajcarii trochę z marszu, a trochę pod wpływem chwili czy nadarzającej się okazji, i wpadają od razu w zachwyt i jest wielkie WOW na początku. U mnie jest po prostu codzienność ... ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polityczne rozważania z pociągu

Hilfe o poranku